Pokaz Azzedine Alaia zakończył paryskie haute couture. Czemu o tym wspominam? Chociażby dlatego że jest to pierwsza kolekcja zaprojektowana przez Alaia po ośmioletniej przerwie. Albo dlatego, że pokaz zakończył się kilkunastominutową owacją na stojąco. Może także dlatego, że projektant jest jednym z nielicznych, którzy nie boją się Anny Wintour, a styl Karla Lagerfelda nazywają karykaturą.
Urodzony w Tunezji Alaia to jeden z najważniejszych projektantów lat 80. W jego dopasowanych, seksownych sukienkach chodziły między innymi Naomi Campbell czy Carine Roitfeld. Wykorzystywał nowoczesne materiały, które mocno opinały ciało. Zapoczątkował tym samym kult ciała w modzie inspirując kolejnych projektantów tworzących w stylu body conscious.Alaia postanowił zaprzestać projektowania a połowie lat 90, przygnębiony śmiercią siostry. Od tej pory kolekcje domu mody były pokazywane ograniczonej liczbie osób, a sam projektant jedynie nadzorował ich tworzenie.
Obecny tydzień haute couture był miejscem triumfalnego powrotu projektanta. Alaia zaprezentował precyzyjnie skrojone kostiumy i płaszcze z filcowanej wełny i lakierowanej skóry, a także dzianinowe sukienki z dodatkiem piór. Mimo takich połączeń, całość jest dość oszczędna, konkretna i dojrzała. Co mnie najbardziej u Alaia to jego trzeźwe spojrzenie na haute couture- w wydaniu projektanta pozbawione ostentacyjności, wręcz surowe. Niemal cała kolekcja idealnie nadaje się do noszenia na co dzień, posiadając przy tym wyrafinowaną precyzję wysokiego krawiectwa. Na pierwszy rzut oka – wszystko to już było, ale u Alaia diabeł tkwi w szczegółach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz