Pokazywanie postów oznaczonych etykietą artykuły. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą artykuły. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 5 września 2011

l'avventura


Swoją zimową kolekcję Ania Kuczyńska nazwała L’avventura – przygoda. Gdzie tym razem zabiera nas projektantka?
Jak zwykle u Kuczyńskiej mamy do czynienia z minimalizmem (nie bójmy się tego słowa ;)), czystymi liniami i precyzją kroju. Jak zwykle paleta kolorów skłania się ku szarościom i czerniom, z odrobiną granatu. Pojawia się sporo płaszczy, po których widać uwagę jaką projektantka przykłada do faktur, jakości i formy. Ubrania skrojone według przemyślanej idei – sporo krojów uniseks, co nie znaczy pozbawionych kształtu. Forma u Kuczyńskiej to narzędzie intelektualnej gry, świadomego grania konwencjami.


 
Poza podniszczoną wełną i wygodnymi dzianinami pojawia się także sporo przydymionego jedwabiu dodającego szlachetności. Całość jest dość surowa, oszczędna i na pierwszy rzut oka trudna – te ubrania nie wyróżniają z tłumu, nie formują sylwetki. Zaspokajają za to idealnie zarówno potrzebę wygody, jak i cichego, dostojnego luksusu.



Z pewnością projektantka często spotyka się z zarzutem, że jej ubrania wyglądają na znoszone, szare, wpisujące się w estetykę ubóstwa. Oczywiście, wszystko to jest celowym zabiegiem samej Kuczyńskiej i grono jej klientów doskonale to rozumie. Jednak nie są to ubrania kokietujące publiczność. Tym bardziej jestem pod wrażeniem lookbooka projektantki. Kuczyńska nie ucieka od powszechnych skojarzeń, nie walczy z etykietami, wręcz przeciwnie. Zamiast „podrasować” kolekcję perfekcyjnymi stylizacjami w imponujących wnętrzach, zdecydowała się na szary krajobraz polskiej wsi. Same zdjęcia – niedoskonałe, niekiedy prześwietlone, gdzie indziej nieostre – również nie przysłużą się podniesieniu wrażeń estetycznych. Taki, a nie inny wybór świadczy o przekorze i odwadze Kuczyńskiej, konsekwencji i wierności wobec twórczej wizji.
Dlatego w oczach osób ceniących oryginalny wzór, stonowany casual, cichy luksus, Kuczyńska jest już pewną, wiarygodną marką. Uznanie zagranicznych mediów tylko potwierdza wyjątkowy talent polskiej projektantki, zawieszonej między Off’em a Aleją Projektantów.




źródło: aniakuczynska

piątek, 19 sierpnia 2011

zuo corp.

Pierwszy raz o Bartku Michalcu usłyszałam kilka lat temu, kiedy współpracował z Alicją Kowalską nad magazynem Viva MODA. Niedawno znów się przypomniał – tym razem w duecie z Dagmarą Rosą – tworząc nową jakość na polskim rynku – markę Zuo Corp.
Zadebiutowali dopiero w zeszłym roku, a już udało im się zwrócić uwagę prasy, gwiazd no i klientów. W geometrycznych projektach chodziły między innymi Beata Sadowska i Reni Jusis, a specjaliści z branży pokochali proste formy i wysokiej jakości materiały. Miejska kolekcja idealnie wpisała się w obowiązujący wówczas nonszalancko uliczny styl.



Duet projektantów postawił jednak na zaskoczenie. Kiedy podczas łódzkiego tygodnia mody wszyscy spodziewali się po nich streetowego casualu, Zuo zadziwiło publiczność wysmakowaną, wyrafinowaną kolekcją pret-a-porter. Kolejnym plusem okazał się pomysł na pokaz i użycie polskiej orkiestry w finale – zgrabne puszczenie oka do widowni.
Wydawałoby się, że zimowa kolekcja w ogóle nie przypomina propozycji, którymi zadebiutowało Zuo. Wełniane płaszcze i sukienki inspirowane były historią Dużej i Małej Edie Beale – kuzynek Jackie Kennedy, zamieszkujących niezwykłą posiadłość – Grey Gardens.  Obie panie, zwłaszcza zaś mała Edie, wyróżniały się oryginalnym, nieco ekscentrycznym stylem, zaś sama posiadłość, zaniedbana, rozpadająca się była swego rodzaju dzikim ogrodem – wciąż pięknym i tajemniczym.



lookbook, jesień zima 2011/2012
źródło: groszki

Trochę tej tajemnicy wykorzystało Zuo inspirując się postacią Małej Edie, co widać przede wszystkim w nakryciach głowy. Zresztą kaptury i chusty przywodzą na myśl jeszcze inne skojarzenie – z zakonnicami. Nie jest to jednak religijna prowokacja, a raczej wyrafinowane nawiązanie. Mimo że ta kolekcja jest o wiele bardziej zobowiązująca niż wcześniejsze propozycje, widać tu wyraźną ciągłość. Przede wszystkim w geometrycznych formach, opartych na kilku prostych konstrukcjach kojarzących się z origami. W nowej kolekcji więcej jest za to zabawy materiałem, pojawia się także grafika (autorstwa Roberta Kuty). Nowe Zuo przywodzi na myśl mieszankę Prady (doskonałe kroje i cicha awangarda), Calvina Kleina (czyste, minimalistyczne formy) i Ricka Owensa (surowy mistycyzm). Wszystko to oprawione jest w coś jeszcze – pomysł, który wychodzi poza samo ubranie. Dlatego, mimo że osobiście wolę kolekcję z zeszłego roku, doceniam również te propozycje. Dają nadzieje, że w Polsce można projektować pomiędzy awangardą a klasyką, między sukniami na czerwony dywan, a sportowymi tunikami, nie przejmując się stworzonymi na rynku szufladkami.



kampania reklamowa, zdjęcia: Aldona Karczmarczyk
źródło: zeberka

niedziela, 14 sierpnia 2011

hi-end

z radością obserwuję, że powstaje coraz więcej fajnych polskich marek. I to nie tych z najwyższej półki, których ceny nie zawsze są adekwatne do produktu, ale takich, które skierowane są do "przeciętnego" odbiorcy. Całe szczęście, że mimo straszenia kiepską sytuacją gospodarczą, coraz więcej osób decyduje się na zakładanie firm i wychodzi ze swoimi projektami z cienia.




Jedną z takich marek jest HI-END, odkryty przeze mnie, przyznaję, dość późno. A jest w nim wszystko, co najlepsze - proste formy, przemyślane szycie, oszczędność dodatków, czystość linii. Geometryczna, precyzyjna myśl, dobre tkaniny. Ubrania ani jednoznacznie kobiece, nie do końca też typowo unisex. W ofercie HI-END znajdują się proste, ale niebanalne topy, tuniki i sukienki, ponadczasowe ubrania, które łatwo zestawiać ze sobą i z innymi ubraniami. Choć opis brzmi tak, jakby mógł dotyczyć setek innych firm, basicowe projekty marki wyróżniają się ciekawym użyciem nieoczywistej symboliki odwołującej się i do geometrii i do filozofii. Minimalistyczne projekty są też bazą dla biżuterii tworzonej przez projektantkę HI-END, Monikę. Geometryczne naszyjniki i ciekawe bransolety są ręcznie wyplatane ze srebra. Mimo matematycznej precyzji, zachwycają lekkością.


źródło: hi-end, harel


Za HI-END trzymam mocno kciuki i mam nadzieję, że będzie o nim w najbliższej przyszłości głośno. Czekam na kolejne kolekcje.

piątek, 29 lipca 2011

konsekwencja

     Joanna Klimas jest prekursorką inteligentnego designu w modzie polskiej. Idealnie proste, świetnie skrojone, wyrafinowane w detalach stroje to jej znak rozpoznawczy. I wbrew pozorom - są to projekty patriotyczne, z etnicznymi inspiracjami.
      Kiedy nie było u nas jeszcze zagranicznych marek, Klimas pokazywała co to znaczy moda i styl. Używała wysokiej jakości materiałów, promowała oszczędne formy. Wydawało mi się, że projektantka świetnie sobie dzięki temu radzi, a jej bezkompromisowe spojrzenie i odmienna estetyka zyskały spore grono odbiorców. Dlatego mocno mnie zaskoczył wywiad z panią Klimas, który ukazał się niedawno w Twoim Stylu. Projektantka, która długo walczyła by polski klient zrozumiał i pokochał minimalistyczny design w 2001 roku ogłosiła upadłość firmy. 

 źródło:zyciewarszawy

       Wydaje się, że Joanna Klimas wyprzedziła polską modę. Rzeczy, które proponowała w latach 90. idealnie wpasowują się w dzisiejsze trendy. Dopiero niedawno w szerszej świadomości pojawiło się przekonanie, że minimalistyczny nie znaczy biedny, że strój nie musi krzyczeć marką i ceną. Joanna Klimas postanowiła to wykorzystać i reaktywowała swoją markę. Decyzja o powrocie do świata mody w obecnych realiach rynkowych jest niezwykle odważna. Polska moda jest bardzo podzielona, od haute couture i sukienek na dywan do awangardowych projektów, które mało kto odważy się założyć. Niewiele projektantów szyje fajny, podrasowany casual dobrej jakości, a co dopiero mówić o designerach z unikatową wizją. Tym bardziej cieszę się, że Joanna Klimas zdecydowała się wrócić. Obok Ani Kuczyńskiej jest ostoją niszowego stylu - wyciszonego, skromnego, a jednak robiącego piorunujące wrażenie, dopracowanego i przemyślanego. 
     Poniżej zdjęcia z ostatniej kolekcji projektantki, prezentujące nowe, szersze spojrzenie na minimalizm. Projektantka wychodzi poza ulubioną  paletę czerni i szarości, decyduje się na więcej ozdób, słowem - jej styl dojrzewa. Mocno kibicuję by tym razem Joanna Klimas odniosła zasłużony sukces na dłużej.





źródło:joannaklimas

rollercoaster ze Stellą

Stella McCartney jest jedną z pozornie uprzywilejowanych osób posiadających znane nazwisko. Jej kariera pokazuje przywilej często zmienia się w przeszkodę. Siła McCartney polega na tym, że nie stara się za wszelką cenę udowodnić, że jej sukces jest oparty na talencie, a nie nazwisku. Jej kolekcje są wyważone, nie prowokują, ale stanowią realistyczną odpowiedź na to, czego pragną kobiety. Choć początki nie były łatwe. Jej debiutancka kolekcja nie spotkała się z dobrym przyjęciem. Dopiero zimowa kolekcja z 2003 roku (czwarta pod własnym nazwiskiem) zdobyła uznanie klientów i krytyków. McCartney pokazała wywarzony rock&roll, postawiła na proste formy i dobre krawiectwo. Jej znakiem rozpoznawczym stały się luźne sukienki o lekko sportowym zacięciu, casualowe dzianiny, świetnie skrojone dopasowane rurki. Projektując z myślą o sobie, Stella McCartney trafiła w gust wielu dojrzałych i pewnych siebie kobiet, ceniących swobodną, lekką, a jednocześnie wyrafinowaną modę. Wyznaczyła standardy power dress nowego stulecia.


Nie wszystkie propozycje McCartney trafiają do mnie w tym samym stopniu. Brakuje mi u niej ciągłości formy, są raczej wzloty i upadki. Niektóre jej projekty wywołują zachwyt, inne są zupełnie obojętne, jeszcze inne wydają się po prostu brzydkie. Za jedną z jej najlepszych kolekcji uważam tę zimową z zeszłego roku. Funkcjonalny minimalizm, świetne kroje, piękne materiały. Jednak po kilku dobrych kolekcjach z rzędu, którymi prawie udowodniła, że zapracowała na swoją pozycję, Stella stworzyła zupełnie nijaką kolekcję letnią, obalając stwierdzenie, jakoby była projektantką, która doskonale wie, czego chcą kobiety. Ubrania były proste i wygodne, ale zupełnie pozbawione kobiecości, nieco siermiężne, zbyt zakotwiczone w przeszłości. Do tego te wzory. O ile banany Prady działały świetnie, tak cytrusy od Stelli sprawdziły się średnio.


Nie odmawiam McCarteny umiejętności projektowania kobiecych, niezobowiązujących strojów. Wystarczy sięgnąć parę sezonów wstecz- chociażby do lata 2009 czy minionego roku. Jedwabne kombinezony, kolorowe sukienki- to z czego Stella jest znana, w idealnym stylu sexy na luzie. Garnitury, obszerne, dojrzalsze, wciąż jednak niepozbawione lekkości i świeżości. Dlatego bardzo czekałam na najnowszą kolekcję. I znowu jest tak, że część rzeczy chciałabym prosto z wybiegu zamknąć w szafie, a o części zapomnieć. Co jest na plus? Typowa dla McCartney gra pomiędzy damskim a męskim, zmysłowa lekkość prześwitujących materiałów, proste dopasowane sukienki, oversize’owe dzianiny. Na minusie – bezkształtne formy wielu marynarek, płaszczy i sukienek, zbyt obszerne, zbyt męskie. Znowu nietrafione wzory – głośne złoto czarne nadruki. Sprawdziły się standardy projektantki – wieczorowy smoking, sportowe sukienki. Za mało. 


Źródło: style.com

środa, 20 lipca 2011

progres


Jeszcze parę lat temu na hasło Balmain większość osób wzruszała ramionami, nie wykazując śladu zainteresowania. Dom mody założony w 1945 roku przez Pierre’a Balmain powoli stawał się sentymentalnym reliktem. Z modowego niebytu wyłonił go dopiero Christophe Decarnin. Począwszy od pierwszej kolekcji z 2005 roku, Decarnin stawiał na ostrzejszy, bardziej rock&rollowy styl. Szybko zyskał uznanie francuskiej prasy oraz klientek na całym świecie, gotowych zapłacić obłędne sumy za t-shirty podarte według wzoru projektanta. Metka Balmain nabrała prestiżu, mimo że Decarnin konsekwentnie lansował rock&rollowy styl. Francuski projektant przywrócił modę na glam rock lat 80, pokazując na wybiegu żakiety z szerokimi, mocno zarysowanymi ramionami i cekinowe sukienki. Decarnin trafił idealnie w gust ówczesnej stylistki francuskiego Vogue’a Emmanuelle Alt, która trzy lata temu mocno przysłużyła się zapanowaniu prawdziwej Balmainii. Dziś już jako redaktorka Vogue Paris pozostaje wierna francuskim markom i ciuchy Balmain nosi na zmianę z tymi od Isabel Marant.

 Jesień zima 2011/2012

Zasług Decarnina wobec Balmain nie da się umniejszyć, jednak mimo popularności jaką jego projekty cieszyły się wśród klientek, prasa coraz częściej krytykowała Francuza za powtarzalność i uporczywe trzymanie się jednego stylu. Ostatnie kolekcje Balmain były dość przewidywalne i niezbyt nowatorskie, stanowiły raczej swobodną wariację na temat jednej sylwetki. Decarnin postawiono pod olbrzymią presją, spekulując na temat jego umiejętności. Spiralę plotek nakręciła także nieobecność projektanta w trakcie pokazu kolekcji na jesień zimę 2011. Decarnin był wówczas leczony, prawdopodobnie na depresję. Niedługo później zarząd Balmain poinformował, że projektant opuścił firmę.  


Ostatnia kolekcja Decarnina wpisuje się w typową dla niego estetykę, jednak tym razem projektant dodał nieco folkowych elementów, rezygnując z cekinów czy ćwieków. Dotychczas mocna sylwetka zyskała luźniejszej formy, w kolekcji pojawiły się dzianiny i miękkie materiały. Nie zabrakło patchworkowych mini oraz obcisłych rurek z patynowanej skóry, choć plotkowano, że wszelkie nowości z tej kolekcji, takie jak kombinezony, to zasługa Melanie Ward, nowej stylistki marki. Wygląda na to, że Decarnin pożegnał się z firmą w odpowiednim momencie, będąc na skraju wyczerpania i kreatywnej swobody.




Nowym projektantem Balmain został Olivier Rousteing, który pracuje dla marki od trzech lat. Pierwszą kolekcją stworzoną przez Rousteinga jest resort 2012. Podobnie jak jego poprzednik, Rousteing zna się na szyciu – spodnie są idealnie dopasowane, marynarki świetnie skrojone. 25-latek zadebiutował całkiem mocną kolekcją utrzymaną w rockowym duchu Decarnina, wprowadził jednak sporo nowości. Patchworkowe mini z cekinów zostały zastąpione plemienno graficznymi wzorami, smokingowe żakiety nabrały więcej klasy. Młody projektant wniósł także więcej swobody – za dużych t-shirtów, miękkich dzianin i lejących się jerseyów. Pojawiły się także długości maxi, uzupełniające dotychczasowe propozycje Decarnina. Widać, że marka zaczyna myśleć o akcesoriach, pierwszym krokiem w tym kierunku są świetne i zróżnicowane modele butów, czego do tej pory brakowało.




 Kolekcje resort z reguły są bardziej casualowe i swobodniejsze, jednak ta od Balmain doskonale łączy wygodę z klasą i wyrafinowaniem. Widać, że Rousteing szanuje dokonania poprzednika, ale nie boi się także postawić na swoje pomysły.




 Wszystkie zdjęcia pochodzą z style.com

sobota, 16 lipca 2011

Wang

Alexander Wang debiutował zaledwie cztery lata temu. Przełomową kolekcję zaprezentował w 2008 roku zyskując uznanie amerykańskiej prasy. Dziś jego pokazy są jednymi z najważniejszych, obok Calvina Kleina czy Proenza Schouler, i najbardziej oczekiwanych show nowojorskiego Tygodnia Mody.

26- letni Wang zrewolucjonizował styl casual stawiając na proste, niedbałe elementy stylu sportowego i łącząc je z bardziej luksusowymi formami czy wyrafinowanymi materiałami. Wang jest dziś guru nowego miejskiego stylu bazującego na schedzie lat 90. W jego kolekcjach odnajdujemy cytaty z grunge’u, minimalistyczny unisex i nonszalancko wymiętą elegancję. Ja szczególnie cenię Wanga za to, że mimo młodego wieku posiada dopracowany styl i określoną wizję, której pozostaje wierny. 

 Dekadencki minimalizm panuje nawet w mieszkaniu projektanta. Źródło: W


Najnowszą kolekcję Alexandra Wanga krytycy określają mianem powrotu do korzeni, choć ciężko o takich mówić w przypadku projektanta z kilkuletnim doświadczeniem. Dla mnie jest to kolejny etap rozwoju Wanga, designera dorastającego, dojrzewającego. Sportowy styl nabrał wyrafinowania, a całość stała się bardziej dekadencka. Projektant skupił się na palecie czerni, dodając jedynie kilka pudrowych akcentów. Różnorodność przejawiała się natomiast w materiałach – połyskujących jedwabiach i satynach, matowych skórach, wełnach i miękkich dzianinach. Typowe dla Wanga oversize’owe kroje nabrały sztywności i zdecydowania, sylwetka stała się mocniej zaznaczona, silna. Mimo to propozycje na jesień zimę 2011 są chyba najbardziej zmysłowymi z dotychczasowych kolekcji. 


Wyrafinowany efekt tworzą połyskujące metaliczne tkaniny użyte na uszycie dopasowanych rurek, zestawionych kontrastowo z wełnianymi, sportowymi górami. Satyny, a zwłaszcza sposób w jaki je pocięto i zszyto przypomina zmysłowe kolekcje Gucci za czasów Toma Forda. U Wanga jednak potencjalnie seksowne sukienki i bluzki nabierają bardziej wyluzowanego charakteru, są mniej zobowiązujące niż naładowane erotyką projekty Forda. Wang nieco ironizuje, przejaskrawia luksus, czyniąc go bardziej miejskim, bardziej świeżym, wręcz niedbałym. Projektant wciąż gra materiałami, wycięciami, prześwitami, skłaniając się w stronę mniej oczywistej zmysłowości.


Wang jest coraz bardziej precyzyjny, dojrzały, nie tracąc przy tym młodzieńczego luzu. Dorasta do jakości- projektant zmienił szwalnie i manufaktury stawiając na jedne z najlepszych włoskich fabryk. Stąd w tej kolekcji pojawiło się tak wiele rozmaitych tkanin, a także dodatków. Buty z metalicznej skóry, a także wieczorowe torebki wykańczały look. Do tego niedbały make-up i fryzury – nowoczesna dziewczyna zyskała już nie tylko perfekcyjny t-shirt, ale całą idealnie miejską garderobę.


 Źródło: style.com


Raquel Zimmerman w industrialno deszczowej kampanii reklamowej. Źródło:norehearsalinmylife

czwartek, 14 lipca 2011

dla LOOKSFERY.COM

ŚWIĘTO ANI

Najbardziej obiecująca gwiazda polskiego projektowania- tak rok temu pisano o Ani Kuczyńskiej na portalu Style.com. Dobra passa projektantki trwa- jej najnowsza kolekcja Sacre du Printempts była jedną z najdłużej i najgłośniej oklaskiwanych podczas FashionPhilosophy Fashion Week.


Najnowsze propozycje Ani Kuczyńskiej inspirowane są baletem rosyjskim, muzyką Igora Strawińskiego do spektaklu Święto wiosny, a także… kombinezonami narciarskimi z początku XX wieku i strojami Jane Fondy. Wszystkie te odniesienia są bardzo subtelnie wyczuwalne w miękkich formach, luźnych krojach i pewnej nonszalancji, która charakteryzuje wiosenną kolekcję. Kwintesencją prac projektantki jest niewymuszone piękno czystych linii, autonomicznych kolorów, lekkich materiałów. Tym razem oprócz firmowego minimalizmu pojawiło się kilka nowych form i rozwiązań. Gama kolorystyczna została rygorystycznie ograniczona do bieli, czerni i błękitu. Całość była idealnym połączeniem pomiędzy nonszalancją niewykończonych materiałów a starannością prostych linii. Na pokazie zobaczyć można było luźne sukienki i lejące się kombinezony. W kolekcji znalazły się także propozycje typu unisex- podobne zestawy biały t-shirt plus czarne spodnie w wersji dla pani i pana. Błysk jedwabiu dodawał wyrafinowania prostym formom, uwagę zwróciły także czarne szorty z podwyższoną talią w połączeniu z koszulową bluzką o ultra prostej formie. W ograniczonych do minimum bazowych strojach męskich wyczuwalne były dalekie echa kostiumów tancerzy baletowych. Idealnym tłem dla minimalistycznej kreacji było postindustrialne wnętrze łódzkiej Elektrowni. 


Projektantka wielokrotnie wyrażała swoją niechęć do trendów- sztucznie wykreowanych, ograniczających kreatywność. Jej kolekcje wyrastają ponad poziom mainstreamowych tendencji- widać w nich harmonię, spokój i spełnienie. Prace projektantki mają tylko tyle elementów, ile jest potrzebne, nigdy nie są przeładowane, ale powiedzieć o nich, że są mało wymagające nie można- by je nosić zdecydowanie potrzeba osobowości. Ich design jest ponadczasowy, opierający się na uniwersalnej zasadzie świadomej prostoty. Pod tym względem, styl Ani Kuczyńskiej jest niezwykle mocno zakorzeniony w tradycyjnej estetyce japońskiej. Od początku kariery projektantka eksperymentowała z formą kimona, które w jej pracach ewoluowało między innymi do sukienki koktajlowej. W najnowszej kolekcji japońskie inspiracje ustępują jednak miejsca zjawiskom z kręgu kultury europejskiej, dzięki czemu kolekcja nabrała jeszcze bardziej nowocześnie minimalistycznego, choć lekkiego, charakteru.

            Ania Kuczyńska niewątpliwie stworzyła nową jakość na polskim rynku. Jej siła leży w ciszy, spokoju bijącym z kolejnych projektów. Mimo swojej prostoty, ubrania projektantki zapadają w pamięć. Nie szokują, ale zostają zauważone. Na tym polega styl opierający się zmiennym trendom.