Stella McCartney jest jedną z pozornie uprzywilejowanych osób posiadających znane nazwisko. Jej kariera pokazuje przywilej często zmienia się w przeszkodę. Siła McCartney polega na tym, że nie stara się za wszelką cenę udowodnić, że jej sukces jest oparty na talencie, a nie nazwisku. Jej kolekcje są wyważone, nie prowokują, ale stanowią realistyczną odpowiedź na to, czego pragną kobiety. Choć początki nie były łatwe. Jej debiutancka kolekcja nie spotkała się z dobrym przyjęciem. Dopiero zimowa kolekcja z 2003 roku (czwarta pod własnym nazwiskiem) zdobyła uznanie klientów i krytyków. McCartney pokazała wywarzony rock&roll, postawiła na proste formy i dobre krawiectwo. Jej znakiem rozpoznawczym stały się luźne sukienki o lekko sportowym zacięciu, casualowe dzianiny, świetnie skrojone dopasowane rurki. Projektując z myślą o sobie, Stella McCartney trafiła w gust wielu dojrzałych i pewnych siebie kobiet, ceniących swobodną, lekką, a jednocześnie wyrafinowaną modę. Wyznaczyła standardy power dress nowego stulecia.
Nie wszystkie propozycje McCartney trafiają do mnie w tym samym stopniu. Brakuje mi u niej ciągłości formy, są raczej wzloty i upadki. Niektóre jej projekty wywołują zachwyt, inne są zupełnie obojętne, jeszcze inne wydają się po prostu brzydkie. Za jedną z jej najlepszych kolekcji uważam tę zimową z zeszłego roku. Funkcjonalny minimalizm, świetne kroje, piękne materiały. Jednak po kilku dobrych kolekcjach z rzędu, którymi prawie udowodniła, że zapracowała na swoją pozycję, Stella stworzyła zupełnie nijaką kolekcję letnią, obalając stwierdzenie, jakoby była projektantką, która doskonale wie, czego chcą kobiety. Ubrania były proste i wygodne, ale zupełnie pozbawione kobiecości, nieco siermiężne, zbyt zakotwiczone w przeszłości. Do tego te wzory. O ile banany Prady działały świetnie, tak cytrusy od Stelli sprawdziły się średnio.
Nie odmawiam McCarteny umiejętności projektowania kobiecych, niezobowiązujących strojów. Wystarczy sięgnąć parę sezonów wstecz- chociażby do lata 2009 czy minionego roku. Jedwabne kombinezony, kolorowe sukienki- to z czego Stella jest znana, w idealnym stylu sexy na luzie. Garnitury, obszerne, dojrzalsze, wciąż jednak niepozbawione lekkości i świeżości. Dlatego bardzo czekałam na najnowszą kolekcję. I znowu jest tak, że część rzeczy chciałabym prosto z wybiegu zamknąć w szafie, a o części zapomnieć. Co jest na plus? Typowa dla McCartney gra pomiędzy damskim a męskim, zmysłowa lekkość prześwitujących materiałów, proste dopasowane sukienki, oversize’owe dzianiny. Na minusie – bezkształtne formy wielu marynarek, płaszczy i sukienek, zbyt obszerne, zbyt męskie. Znowu nietrafione wzory – głośne złoto czarne nadruki. Sprawdziły się standardy projektantki – wieczorowy smoking, sportowe sukienki. Za mało.
Źródło: style.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz