Sezon jesień zima 2011/12 to kolejny sukces Isabel Marant. Od kilku lat francuska projektantka bezbłędnie wyczuwa co chcą nosić modne dziewczyny z nad Sekwany i nie tylko. Kluczem popularności czterdziesto kilku letniej Marant jest jej pragmatyczne podejście do mody oraz wieloletnie doświadczenie. Projektanta pracowała u najlepszych – między innymi u Yohji Yamamoto i w Chloe. Własną marką kieruje od 1994 roku, jednak prawdziwy sukces odnosi zaledwie od kilku lat.
Wcześniej szykowne i lekkie stroje od Marant były modowym sekretem najlepiej ubranych Francuzek. Marka jest bowiem uosobieniem francuskiego stylu – niedoskonale doskonałego, nonszalancko klasycznego, nie do podrobienia. Ubrania od Marant mają podobno jeszcze jedną zaletę – są po prostu wygodne. Projektantka każdą rzecz testuje najpierw na sobie – nosi po domu, zakłada do kina czy na kolację. Jeśli nie czuje się komfortowo dana rzecz nie znajdzie się w kolekcji.
Propozycje na nowy sezon to kolejna wariacja na temat paryskiej dziewczyny. Eklektyczny zbiór płaszczy, żakietów, dzianin i sukienek Marant łączy tak, by wszystko wyglądało lekko, naturalnie i przypadkowo. Pojawiło się dużo ciekawych faktur, dzianin, skór, jeansu i jerseyu. Tym razem projektantka przeniosła się w rejony Dzikiego Zachodu, nawiązując do indiańskich piór czy kowbojskich frędzli. Może niekiedy Marant cytuje zbyt dosłownie, pokazując sukienki dla współczesnej squaw, jednak cała stylizacja nadaje luzu i nonszalancji. Projektantka sprawia, że ocierające się o kicz elementy wyglądają niebywale cool. Jeśli ktoś może mnie przekonać do białych kozaków, to tylko Isabel Marant.